Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 01.djvu/12

Ta strona została skorygowana.

o każdej porze i pytać, dlaczego pracują i czy zawsze to robią? Oni odpowiadali niechętnym pomrukiem, a zazdrość widoczna w ich spojrzeniach sprawiała mi rozkosz. Nie śmiałem jednak szydzić z nich, obawiając się, ażeby przeznaczenie nie porwało mnie za kołnierz i nie pociągnęło na dawne miejsce, które jeszcze nie miało czasu ostygnąć. Naraziwszy się w ten sposób wszystkim znajomym, uciekłem do Kalkuty, która, jak zobaczyłem z przykrością, pozostała, jak była, miastem, i handlowała dalej, pomimo klątwy, jaką rzuciłem na nią przed rokiem. I dziś powtarzam też same słowa przekleństwa, w nadziei, że złowonne miasto zapadnie się pod ziemię. O piątej rano, o godzinie, która nie jest ani dniem, ani nocą, trzeba tam już zapalać cygaro, przechodząc przez most Howrak, bo lepiej cierpieć ból głowy od uczciwej nikotyny, niż zostać zatrutym przez zabójcze wyziewy. Pewien człowiek, przyjemny zresztą człowiek, zapytał mnie, dlaczego w Kalkucie tolerowany jest skandal tłumnych wyjazdów do Simli? Odrzekłem mu na to:
— Dlatego, że ta kloaka nie jest miejscem do mieszkania dla ludzi. Cała wasza Kalkuta jest jednym olbrzymim błędem, i wy, i wasze pomniki, i wasi kupcy, i wasze wszystko!... Cieszę się, że tyle rupii wydano na budowle w Simli i że mają wydać jeszcze więcej na linię kolei żelaznej Delhi-Kalka, ażeby ucywilizowani ludzie mogli nią jeździć wygodnie. Z chwilą otwarcia tej linii wasze olbrzymie miasto umrze i zostanie pogrzebane i zapomniane, i to będzie, jak się spodziewam, nauką dla was. Wasze miasto zgnije!