Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 01.djvu/19

Ta strona została skorygowana.

żołnierze i dlaczego roi się na tych wodach od parowców, podobnych do mew czarnogrzbietych.
Przybiliśmy do nowej krainy, o której jeden z pierwszych naszych ministrów-rezydentów wyrzekł:
— To już nie Indye. Należałoby ten kraj uczynić kolonią angielską.
Jeżeli wydał on ten sąd na zasadzie delikatnego powonienia, miał słuszność; bo chociaż Kalkuta ma swoją własną odrębną woń, Bombaj swoją, a trzecią, odrębną i najsilniejszą Pendżab, mają jednak te zapachy pewne powinowactwo między sobą, gdy tymczasem odór Birmy jest zupełnie inny. Nie jest to odór chiński, ale nie jest i indyjski.
— Co to jest? — zapytałem.
A towarzysz mój odrzekł:
Napi.
To jest ryba, którą solą wtedy, gdy już oddawna powinnaby być pogrzebana, a która pożerana jest przez wszystkich.
Tak, nowy to kraj, kraj, w którym ludzie rozumieją, co to gra kolorów, a naród to rozkosznie leniwy. Mnóstwo pięknych dziewcząt. Najgorsza rzecz, że anglo-indyanin jest tu obcym, istotą bez znaczenia. Nie zna on języka birmańskiego — co jest nie wielką szkodą — a Hindusowie z Madrasu przemawiają tu do niego po angielsku. Jest ich tu znaczna liczba, a zajmują oni miejsce krajowców, niechcących pracować, i po niewielu latach pobytu powracają do rodzinnego Madrasu z pieniędzmi i z pierścieniami na palcach; skutki tego są widoczne. Madrasczyk żąda i otrzymuje ogromną płacę, i przekonywa się, że jest niezbędny.