Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 01.djvu/22

Ta strona została skorygowana.

i pojechaliśmy ku angielskiej dzielnicy, gdzie „sahibowie“[1] przemieszkują w ładnych domeczkach, zbudowanych jakby z deseczek od cygarowych pudełek. Zdawałoby się, że mogłyby rozsypać się od jednego uderzenia i dlatego zbudowano je na nogach. Domy nie są podobne do koszar, a nierówny grunt i zakurzone, czerwone drogi, nie przypominają wcale Indyj.
Kucyk zawiózł nas do ogrodu, utkanego małemi jeziorkami, nasadzonemi mniejszemi jeszcze wysepkami, a po wodzie pływali w łódkach sahibowie, strojni we flanelowe garnitury. Po za parkiem stały klasztorki, pełne wygolonych ludzi, przyodzianych w złocisto-brunatne szaty, którzy wyrzekli się świata, rozkoszy i szatana, i spędzali życie na wesołej gawędce; w pobliżu stały trzy małe dziewczynki ze szkoły, jakby zeszły tylko co ze sceny po przedstawieniu „Mikada,“ a najdziwniejsze było to, że wszyscy się śmiali — śmiali do błękitnego nieba dlatego, że było błękitne, do zachodzącego słońca i do siebie dlatego, że nie mieli nic innego do roboty, a małe, tłuste dziecko śmiało się najgłośniej.

Pagoda była niedaleko, cudowna i błyszcząca tak, jak w pierwszej chwili, gdyśmy ją ujrzeli z rzeki: lecz zblizka widziane jej kształty zmieniły się, odsłaniając w pośrodku gniazdo nielicznej liczby małych pagod, stojących w jej obrębie. Ukazały się też dwa olbrzymie gipsowe tygrysy (według birmańskich religijnych przepisów), stojące na wzgórzu, strażnicy, strzegący największej świątyni w Birmie. Naokoło roiły się tłumy wesołego ludu w pięknych

  1. Nazwa nadawana Europejczykom w Indyach. (p. tł.)