Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 01.djvu/78

Ta strona została skorygowana.

przez kobiety, dźwigające uwiązane na plecach niemowlęta. Przesuwaliśmy się po wodzie wzdłuż miasta, przekonywając się, że jest ono rzeczywiście duże, i dopłynęliśmy do fortu, wznoszącego się wysoko, na samym szczycie zielonego wzgórza, a ja śledziłem nowego jenerała, wpatrując się w niego, jak w wyrocznię. Czy już mówiłem, że to jenerał inżynierii, wysłany specyalnie w celu kierowania budową fortów? Patrzył na rozkopaną ziemię i granitowe mury, a w jego oczach specyalisty przebijało się wielkie zainteresowanie. Może przemówi! W tej nadziei podsunąłem się bliżej. Jakoż przemówił.
— Sherry i kanapki? I owszem, proszę. Dziwna rzecz, jak to morskie powietrze zaostrza apetyt! — wyrzekł.
A my płynęliśmy wzdłuż szaro-zielonych brzegów, przyglądając się potężnym granitowym budowlom, w których mieszkają ojcowie Jezuici i bogaci kupcy. Jest to tem dla Hong-Kongu, czem Simla dla Indyi i góry Szkockie dla Anglii — tylko, że tu dziwnie szaro i zimno.
Nigdy chyba nie pływał „Pionier“ po dziwaczniejszych wodach. Z jednej strony oszałamiająca liczba wysepek, z drugiej, mocno przyzębione brzegi głównej wyspy, miejscami łączące się z morzem małemi, piaszczystemi zatokami, gdzieindziej spadające stromemi, skalistemi ścianami, w których pełno jaskiń wydrążonych przez fale, rozbijające się w nich z głuchym jękiem. Powyżej góry, ginące w mgle — wiekuistej mgle.