Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/16

Ta strona została skorygowana.

Na placu mustry stała kompania piechoty i oddział, który dla krótkości nazwę konnicą. Piechota wykonywała łatwe manewra w zupełnym porządku; ruchy konnicy były wielce i w niezwykły sposób urozmaicone. Przed piechotą skłoniłem się z uszanowaniem; konnicę, wstydzę się wyznać, pokazywałem palcem szyderczo. Ale spróbuję opisać, com widział.
Żołnierze, mustrujący się w Tokio, należeli do dwóch pułków i manewrowali z tornistrami na plecach umocowanemi, lecz o ile mi się zdaje, próżnemi. W pełnym rynsztunku, takim, jak szyldwach na zamku w Otaka, byliby zbyt obciążeni. Oficerowie, najnędzniejsze okazy, na jakie się zdobyć mogła Japonia, w okularach, małego wzrostu nawet na Japończyków, z zapadłą piersią i sterczącemi łopatkami, skrzeczącym głosem wydawali rozkazy i musieli biedz kłusa, żeby nadążyć żołnierzom. Żołnierz japoński ma chód posuwisty, a biegnie z łatwością, wyćwiczony, jak kulis przy dziurikiszi. Przez trzy godziny, gdym na nich patrzył, raz tylko zmienili figurę, maszerując dwójkami z bronią na ramieniu; tempo i chód nie pozostawiały nic do życzenia, tylko przy zawracaniu plątali się trochę, a oficerowie nie dopomagali im wcale. Słowa komendy były tak samo niewyraźne, jak to, które się rozlegają na europejskich mustrach, a w przerwach oficerowie przemawiali do żołnierzy z wielką gwałtownością, wywijając szablami w zupełnie niewojskowy sposób. Dokładność ruchów żołnierskich jest niezrównana. Żołnierze przetrwali trzygodzinne manewry, a w rzadkich przerwach, gdy stali swobodnie dla nabrania oddechu,