milionami. Wyraziłem w rozmowie z pewnym dziennikarzem życzenie zobaczenia właściciela tegoż dziennika. Dziennikarz chrapnął z oburzenia.
— Widzieć jego! Wielkiego Scotta! Nie! Jeżeli mu się zdarzy ukazać w redakcyi, mogę z nim rozmawiać; ale, dzięki Bogu, po za redakcyą bywam w towarzystwach, w których on bywać nie może!
A jednak zawsze wpajają w nas przekonanie, że w Ameryce pieniądz jest wszystkiem!
Przytrafił mi się nieprzyjemny wypadek, a cała pociecha w tem, że stało się to nie z mojej winy. Pewien człowiek zaprowadził mnie do chińskiej dzielnicy San-Francisco. Chińczycy ze zwykłą zręcznością zagarnęli porządne budowle z ogniotrwałej cegły i idąc za popędem swej natury, zapakowali każdy dom setkami dusz, żyjących w śmieciach i niechlujstwie, o jakiem tylko mieszkańcy Indyi mogą mieć pojęcie. Te powierzchowne oględziny powinny mi były wystarczyć, ale ja chciałem się jeszcze przekonać, jak głęboko w ziemię zapuściły korzenie te warkoczowe stworzenia. Dlatego wyprawiłem się do chińskiej dzielnicy poraz drugi — sam jeden — co było szaleństwem. Na brudnych ulicach (gdyby nie błogosła-