Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/60

Ta strona została skorygowana.

minami; brunatne niedźwiedziątko uwiązane było u drzewa w pobliżu fontanny, juczny muł drzemał wsród tumanów kurzu, górnik w czerwonej koszuli utrzymywał hotel, górnik w niebieskiej koszuli przechadzał się wokoło, a dwóch górników wchodziło do środka domu na kieliszek. Dziewczyna, przysłaniając ogorzałą ręką oczy, patrzyła na zadyszany pociąg.
— I cóż pan na to? — zapytał mnie towarzysz podróży, prawnik. — Nieznany, nowy dla pana świat, nieprawdaż?
— Nie, doskonale znajomy. Nie wyjeżdżałem jeszcze nigdy z Angli, kiedy się już z nim zapoznałem.
Szybko, jak błyskawica, wymknęła się odpowiedź.
— Tak, żyli oni już wszyscy wtedy, gdy poszukiwacze złota byli tu panami.
Polubiłem odrazu tego prawnika i wypiliśmy za zdrowie Bret Harta, który, według zdania mieszkańca San Francisco, „przyznaje się do Kalifornii, ale Kalifornia nie przyznaje się do niego, bo się zrobił Anglikiem.“
Bezimienny jakiś głos zaczął mi opowiadać o bogactwach tej krainy, ale tylko tyle zapamiętałem z jego gadania, że pstrągi pojawiają się w rzece Sacramento, nad której brzegiem jechaliśmy ciągle.
Potem odezwał się krzepki, ze szpakowatym włosem jegomość i zaczął się rozpytywać o pstrągi. Był z nim sekretarz Towarzystwa ubezpieczeń na życie. Przypuszczam, że podróżował on dla wyszukiwania zabitych w pociągu. Ale prócz tego był zapal-