siące dwieście trzydzieści funtów i że „był nieosobliwy,“ myślałem, że kłamie. Ale gdy ludzie zaczęli znosić paki na pokład, wziąłem się do rachowania: liczyłem ogromne stufuntowe ryby za ledwie pośnięte, tłum dwudziesto i trzydziestofuntowych i masę drobniejszych rybek...
Parowiec przystanął koło drewnianej szopy, zbudowanej na palach na wybrzeżu, i odesłał ryby. Poszedłem za niemi po pochyło rzuconym pomoście, prowadzącym do szopy. Lichy budynek drżał cały od poruszeń maszyny, a obok leżał błyszczący stos blaszanych obrzynków, pozostałych po oberżnięciu puszek. Sami Chińczycy byli przy tej robocie podobni do obmazanych krwią żółtych dyabłów, gdy się tak przesuwali po smugach słonecznego światła, padających na podłogę. Kiedy wyłożono nasz ładunek, drewniane paki rozpadły się, dostawszy się pod strumień wody, a łososie, wydobyte z nich na wierzch, zabłysły jak srebro. Chińczyk wyrzucił jednę, dwudziestofuntową sztukę, odciął jej głowę i ogon dwoma cięciami noża, trzecim rozpłatał brzuch i wyrzucił wnętrzności, a potem cisnął już oprawioną do kadzi, napełnionej krwawą wodą. Drugi Chińczyk wydobył ją z wody, rzucił pod maszynę, podobną do sieczkarni, która pokrajała ją szybko na cieniutkie plasterki. Inni Chińczycy pakowali tę masę do puszek, które zjeżdżały w dół za pomocą dowcipnej maszyneryi, lutującej szczelnie puszki w przelocie. Każda puszka była obejrzana z pośpiechem, czy niema w niej szpar, a następnie razem z towarzyszkami zanurzona w kocioł z wrzącą wodą, w której gotowała się parę minut. Po gotowaniu wszystkie wzdymały się lekko i zjeżdżały na
Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/70
Ta strona została skorygowana.