Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/81

Ta strona została skorygowana.



XXVII.
Jadę z Vancouver do Yellowstone National Gart.

Vancouver przed kilku laty spłonęło doszczętnie w ciągu szesnastu minut i jeden tylko dom ocalał. Teraz ma ono czternaście tysięcy ludności i buduje domy z cegły z granitowemi frontonami. Ale panuje tu dziwna ospałość w porównaniu z innemi amerykańskiemi miastami: ludzie biegają po ulicach, wygłaszając kłamstwa, a spluwaczki po hotelach stoją bez użytku, kąpiele są bezpłatne, a drzwi w łazienkach nie mają zasuwek.
Dworzec głównej stacyi drogi żelaznej z Kanady do oceanu Spokojnego nie jest bardzo wspaniały, ale można zostać wyrzuconym prosto z okna wagonu na statek, który cię zawiezie do Yokohamy w czternaście dni od wyjazdu z Vancouveru. Z wyjątkiem pewnych prądów, o których się nie mówi, ale które utrudniają dostęp okrętom żaglowym, Vancouver posiada prawie zupełnie dobry port.
Miasto jest zbudowane nad zatoką, a pomimo, że młode, posiada ulice porządniejsze, niż w miastach Ameryki zachodniej. Flaga angielska powiewa na dachach budynków, pełno też Anglików, mówiących poprawnie po angielsku, unikających bluźnierczych klątw i przedzielających przyzwoitemi odstępami czasu połykane napoje. To wszystko zachęciło mnie do nabycia tam gruntów. Nabyłem je od angielskiego ajenta, któremu nie powodziło się w wojsku, więc przerzucił się na drogę handlową. Upewniał mnie, że te grunty nie są skałą, ani nie leżą na dnie wody,