Był wysoki, blady, a nosił długi, nowotny różaniec do liczenia pacierzy, czyli wianek wielkich brunatnych orzechów, czy też nasion, wiszący u pasa wraz z piórnikiem i kałamarzem, które chrzęściły za każdym jego krokiem. Miał on Gilbert siedzibę koło wielkiego komina. Tam stał jego stół, na którym spisywał swe rachunki, tam też sypiał nocą. Czuł iście babski lęk przed psami, co wpadały nieraz do świetlicy po kość jaką, lub wygrzewały się w ciepłym popiele; a bronił się od nich różańcem. Gdy De Aquila siedział w świetlicy, wymierzając sprawiedliwość, odbierając daniny i nadając ziemie, Gilbert wszystkie jego wyroki zapisywał w aktach dworskich; nie jego jednak rzeczą było dawać strawę naszym gościom lub pozwalać im wyjeżdżać bez wiedzy naszego pana.
— Rzecze tedy De Aquila, gdy już Jaśko zszedł ze schodów: „Hugonie, aza kiedy zwierzyłeś się memu Gilbertowi, że umiesz czytać łacińskie rękopisy?“
— „Nie“, odparł Hugon. „Nie jest-ci on przyjacielem moim ani psa mojego Odona.“ „A więc dobrze!“, zawołał De Aquila. „Niechaj on nigdy się nie dowie, że umiesz odróżnić jedną literę od drugiej... A pilnujcie go obaj!“, to mówiąc, żgnął nas pod żebra pochwą miecza. „W Afryce, jakom słyszał, są jakoweś djabły, ale klnę się na wszystkich świętych, iż gorsze djabły są w Pevensey’u!“ I odtąd już nie rzekł ani słowa.
— Zdarzyło się niebawem, że jeden z normandzkich wojaków chciał poślubić dziewkę dworską,
Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/130
Ta strona została skorygowana.