czubkami, jak kot, co zanim skoczy, wymachuje koniuszkiem ogona.
— „A teraz witaj, witaj, Sekstusie!“ — zanuciła Una, nakładając kulę do procy:
Czemu się wahasz, z drogi zawracasz?
Napięła procę i wysłała pocisk umyślnie w stronę, gdzie było najciszej, pragnąc tem wyzwaniem poruszyć do walki tchórzliwe wietrzysko. Odpowiedziało jej jakieś głuche chrząknięcie, dobywające się z poza głogu, rosnącego na łące.
— O, niech to kule biją! — zawołała głośno, posługując się wyrażeniem, przejętem z ust Dana. — Pewnie trafiłam jedną z krów Gleansona.
— Ach, ty małe malowane stworzenie! — zawołał głos jakiś. — Ja cię tu nauczę, co to znaczy strzelać z procy do władców tej krainy!
Una z pewną obawą spojrzała wdół — i spostrzegła młodego mężczyznę, odzianego w piękną zbroję ze spiżowych płatów, połyskującą żywym blaskiem pośród kęp uschniętego janowca. W największy jednakże podziw wprawił Unę wielki spiżowy szyszak z czerwoną kitą z końskiego włosia, która powiewała na wietrze, raz po raz bijąc z szelestem o lśniące blachy naramienne.
— Cóż sobie myśli ten Faun, com go spotkał! — mówił do siebie półgłosem przybysz. — Nabajał mi niestworzone rzeczy, zapewniając mnie, że