Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/164

Ta strona została skorygowana.

Malowane Plemię zmieniło się od czasów, gdym tu bywał!
W tej chwili zauważył jasną główkę Uny i począł wołać:
— Hej, dzieweczko, nie widziałaś tu gdzie malowanego procarza, miotającego ołowiane kule?
— N... nie... — odpowiedziała Una. — Ale jeżeli widziałeś gdzie kulę...
— Czym ją widział? — zawołał mąż zbrojny. — Toż świsnęła mi o włosek od mego ucha!
— Bardzo cię przepraszam... To ja ją rzuciłam...
Mężczyzna uśmiechnął się.
— Czyż Faun nie zapowiadał wam, że tu przyjdę?
— Czy masz na myśli Puka? Nie, nic nam nie mówił. Wzięłam ciebie za jedną z krów Gleasona. Ja... ja... nie wiedziałam, że ty... że ty... A kim ty jesteś?
Mąż zbrojny roześmiał się na całe gardło, ukazując dwa rzędy lśniących zębów. Twarz miał smagłą, ciemne oczy, a krzaczaste czarne brwi zrosły się w gęstą kępę ponad silnie zarysowanym nosem.
— Imię moje Parnezjusz. Byłem zaś centurjonem siódmej kohorty trzydziestego legjonu... zwanego Ulpjuszowym i zwycięskim: Ulpia Victrix. Czy to ty strzeliłaś do mnie tą kulą?
— Tak, to ja. Bawiłam się procą Dana... — tłumaczyła się Una.