wszędzie się prawie snuły po trawie,
gdy żyła Marja królowa.
Ale niestety, gdy syn Elżbiety,
król Jakób objął koronę,
wśród łąk i trawisk niema już zjawisk:
— Sporo czasu upłynęło, odkąd nie słyszałem tej śpiewki... Ale co tu obwijać rzecz w bawełnę? W tej piosence wszystko jest prawdziwe. Ludkowie Górscy wynieśli się stąd oddawna. Jam widział ich niegdyś, gdy pojawili się w Starej Anglji, widziałem też, jak ją opuszczali. Olbrzymy, chowańce, topielce, karły, biesy i chochliki; wodniki, boruty, leszy, zaścieńce; wrześniaki, brzeźniaki, pogórcy, skarbniki, bożęta-niebożęta, krasnoludki, płanetniki, uroki, upiory, jędze, dziwożony i dziwomęże, psikusy, skrzaty — i ilu, ilu jeszcze ich tam było — odeszli, odeszli precz! Jam do Anglji przybył wraz z dębem, głogiem i jesionem i odejdę stąd dopiero wtedy, gdy dąb, jesion i głóg wyginą w całym kraju.
Dan rozejrzał się po całej łące — zatrzymując kolejno wzrok to na dębie Uny, rosnącym koło tylnej furtki ogrodu, — to na rzędzie jesionów osłaniających Wydrzy Staw, do którego odprowadza się wodę młynówki, gdy młyn jest bezczynny, — a wreszcie na starym sękatym głogowcu, o którego pień trzy krowy lubiły czochać swe karki.
— Jest wszystko jak należy! — zawołał, po