— Nietylko Weland, ale i wielu innych — odrzekł Puk. — Pevensey to niemłoda osada... nawet w porównaniu ze mną!
— Kwatera główna trzydziestego legjonu znajdowała się latem w Anderidzie, ale kohorta siódma, do której należałem, stała na północy, na straży Wału. Maximus właśnie odbywał w Anderidzie przegląd wojsk posiłkowych (Abulków, jak mi się zdaje), więc zatrzymaliśmy się u niego, gdyż był on zdawna przyjacielem mego ojca. Ledwośmy tam przebyli dziesięć dni, gdy przysłano mi rozkaz, bym na czele trzydziestu ludzi przyłączył się do mej kohorty...
Tu Parnezjusz zaśmiał się radośnie.
— Nigdy się nie zapomina pierwszej wyprawy wojennej! Szczęśliwszy byłem od cesarzy, gdym wiódł mój oddział przez północną bramę obozu, gdy pozdrawialiśmy kolejno straże oraz ołtarz Zwycięstwa.
— Jak? Jak? — zapytali jednocześnie Dan i Una.
Parnezjusz uśmiechnął się i powstał, lśniąc przepyszną zbroją.
— O, w ten sposób! — odpowiedział i zwolna, precyzyjnie, wykonał kolejno wszystkie tempa rzymskiego ukłonu wojskowego, który kończy się głuchym szczękiem tarczy, opadającej na dawne miejsce poniżej łopatki.
— Hej! niełatwo wykonać rzecz podobną! — zawołał Puk z uznaniem.
Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/180
Ta strona została skorygowana.