Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/184

Ta strona została skorygowana.

— „...przeto nie mogę wyrządzać krzywdy nikomu z waszej rodziny“, ciągnął dalej Maximus. „Ba, możesz nawet być wybornym trybunem wojskowym, ale, o ile wolno mi coś o tem powiedzieć, to życie całe upłynie ci koło Wału i tu umrzesz...“
— „Możliwe“, ozwał się mój ojciec. „Ale niezadługo mogą tu wtargnąć Piktowie oraz ich sprzymierzeńcy. Nie można przeto zabierać wszystkich wojsk z Brytanji, by zdobywać dla ciebie władzę cesarską. Wszak niepodobna liczyć na to, że na północy będzie wiecznie trwał spokój.“
— „Idę tam, gdzie mnie los woła“, odparł Maximus.
— „Owszem, idź za nim“, burknął ojciec, wyrywając rosnącą obok paproć. „Idź i giń, jak zginął Teodozjusz!“
— „Ach!“, westchnął Maximus. „Mój stary wódz zginął za to, iż zbyt wiernie służył cesarstwu. I ja może zginę... ale nie z tego powodu...“ I okrasił usta dziwnym jakimś smętnym uśmiechem, od którego krew mi się ścięła w żyłach.
— „Wobec tego i ja pójdę tam, gdzie mnie los powołuje“, odezwałem się. „Biorę mych ludzi i ruszam pełnić straż koło Wału.
— On patrzył na mnie długo, pochylając na bok głowę, jak to mają we zwyczaju Hiszpanie, a wkońcu rzekł: „Idź, mój chłopcze!“ Na tem skończyła się nasza rozmowa. Zbyt radowałem się odmarszem, bym mógł pamiętać o licznych zleceniach, jakie miałem dać mym domownikom. Ludzi swoich