Znaleźli się, sami nie wiedząc kiedy, przy zamkniętej drewnianej furtce ogrodu.
Quo Caesar abiit, celsus imperio?
vel dives, splendidus totus in prandio
dic, ubi Tullius...
(Gdzie dzisiaj Cezar, z władzy swej dumny?
gdzie uczt Lukulla przepych dziś szumny?
Gdzie Marek Tuljusz, słynny wymową?...)
Śpiewając ciągle, Puk ujął Dana za rękę i tak nim zakręcił, iż chłopak znalazł się naprzeciw Uny, przechodzącej właśnie przez furtkę. Furtka zamknęła się, a w tejże chwili Puk rzucił dzieciom na głowę trzy czarodziejskie, niepamięć przynoszące listki: dębu, głogu i jesionu.
— No, no, ale się spóźniłeś! — zawołała Una. — Czy nie mogłeś wcześniej wyjść z domu?
— Owszem, wybrałem się już dość dawno, ale... ale nie wiedziałem, że to tak późno. Gdzieś ty była?
— W Volaterrae... Czekałam na ciebie!
— Bardzo cię przepraszam — rzekł Dan. — Wszystkiemu winna ta okropna łacina...