Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/200

Ta strona została skorygowana.

liska i wrzosowe rozłogi, w których ukrywają się Piktowie, po drugiej zasię olbrzymie miasto, długie niby wąż i jako wąż złośliwe a podstępne. Doprawdy, był to jakby wąż, wylegujący się pod ścianą, nagrzaną słońcem!
— Moja kohorta, jak mi oznajmiono, znajdowała się w Hunno, gdzie wielki gościniec północny wychodzi na drugą stronę muru, do prowincji zwanej Walencja. — Tu Parnezjusz roześmiał się. — Prowincja Walencja! Szliśmy przeto gościńcem do owego miasta Hunno, a gdyśmy do niego dotarli, stanęliśmy w osłupieniu. Ujrzeliśmy istny kiermasz... w którym uczestniczyły wszystkie narody ze wszystkich zakątków cesarstwa. Jedni brali udział w wyścigach konnych, inni siedzieli za stołem w winiarni, inni przyglądali się ogarom, szczwanym na niedźwiedzie, wielu zasię gromadziło się w jakimś rowie, by patrzeć na walkę kogutów. Jakiś młokos, niewiele starszy ode mnie, lecz mający (jako widziałem) szarżę oficerską, osadził przede mną konia i spytał, czego szukam.
— „Mego oddziału“, odpowiedziałem, pokazując swoją tarczę. — To mówiąc, Parnezjusz podniósł tarczę, na której widniały trzy rzymskie dziesiątki, podobne do liter, jakie widuje się na beczułkach wina.
— „Szczęśliwy omen!“, zawołał młodzik. „Wasza kohorta pełni służbę na wieży sąsiadującej z naszą, ale wszyscy żołnierze właśnie poszli przyglądać się walce kogutów. Bawimy się tu doskonale. Chodź ze mną, to oblejemy nasze orły!“