oczy z przerażenia, ona już wypływała na powierzchnię.
Parnezjusz trząsł się, gdy to mówił.
— Czy żołnierze byli źli na niego? — zapytał Dan.
— Źli? Nasrożyli się, jak wilki w klatce, gdy pomiędzy niemi przechodzi dozorca. Gdyby na chwilę odwrócił się wtył, albo na chwilę spuścił wzrok ku ziemi, jużby na Wale za godzinę później obwołano nowego cesarza. Nieprawdaż, Faunie?
— Tak jest. Tak było i tak zawsze będzie! — odrzekł Puk.
— Późnym wieczorem przyszedł do nas goniec z wezwaniem do cesarza. Udaliśmy się za nim do świątyni Zwycięstwa, gdzie Maximus zamieszkiwał wraz z naczelnym komendantem Wału, Rutiljanusem. Komendanta tego rzadko widywałem dawniejszemi czasy, ale dostawałem od niego urlop zawsze, ilekroć wybierałem się na wrzosowiska. Był to wielki żarłok, więc trzymał aż pięciu kucharzy, sprowadzonych z Azji, a wspomnieć się godzi, że za przykładem całej swej rodziny wierzył wyroczniom. Gdyśmy weszli do jego kwatery, stoły były już sprzątnięte, ale jeszcze było czuć w powietrzu zapach jego wybornej wieczerzy, on zaś sam wypoczywał na sofie, za stołem. Maximus siadł na boku pomiędzy długiemi zwojami rachunków. Drzwi wejściowe zamknięto, a Maximus zwrócił się do komendanta:
— „Oto twoi ludzie!“
Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/230
Ta strona została skorygowana.