Rzym, gdy stąpa, nie baczy po drodze
i nie zważa na żaden jęk głuchy,
gdy kopyta rumaków tak srodze
nasze głowy tratują i brzuchy...
Jego straż mija rzeszę wzgardzoną,
a my czas na naradach mitrężym,
chcąc wziąć odwet orężny — choć pono
język naszym jedynym orężem...
Mały, słaby z nas lud... Nienawiści
ni miłości niewiele budzimy,
ale kiedyś czas taki się ziści,
iż ujrzycie, że zwalim — olbrzymy!
My jesteśmy, jak robak pod korą,
jako grzyby, zgnilizna i pleśnie,
jak zaraza, co trawi krew chorą,
cierń, co stopę uraża boleśnie!
Mól, co niszczy kosztowną tkaninę,
krzew jemioły, co dębu ssie drewno,
szczur, co gryzie okrętową linę,
swemu dziełu są rade napewno!
Tak, podobnie my, ludek malutki,
nasze dzieło spełniamy wciąż skrycie,
niewidocznie, podziemnie... Lecz skutki
tej roboty — po latach ujrzycie!