Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/26

Ta strona została skorygowana.

tam który potrafił. Niektóre z nich wieszały się po drzewach albo też kryły się po grobach i jęczały po nocach. Jeżeli tak jęczały dość głośno i długo, udawało się im niekiedy napędzić takiego stracha jakiemuś biednemu chłopkowi, że okupywał się im kurą albo bryłką masła. Przypominam sobie taką boguńkę, co się zwała Belisama; została ona wkońcu zwykłą rusałką wodną kędyś w Lancashire. Miałem też całe setki innych przyjaciół, co niegdyś byli bożkami, potem zeszli do rzędu Ludków Górskich, a wkońcu powędrowali sobie w inne strony, bo z tych lub innych przyczyn nie mogli wyżyć wśród Anglików. O ile sobie przypominam, jedna tylko Stara Istota uczciwie zarabiała na życie od czasu pojawienia się na świecie. Był to Weland, nadworny kowal kilku bożków, których imiona wypadły mi z pamięci; tenci wykuwał dla nich miecze i włócznie, a podobno szczycił się, iż jest krewniakiem skandynawskiego Thora.
— Czy tego Thora, o którym jest mowa w „Bohaterach Asgardu“? — zapytała Una, która miała w pamięci świeżo przeczytaną powieść pod tym tytułem.
— Być może — odpowiedział Puk. — W każdym razie, gdy nadeszły złe czasy, Weland nie kradł ani nie żebrał, tylko pracował... a ja miałem szczęście wyświadczyć mu pewną przysługę.
— Opowiedz nam o tem — zawołał Dan; — ja tak lubię słuchać o dawnych czasach.
Ułożyli się wygodnie na murawie, gryząc źdźbła