Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/265

Ta strona została skorygowana.

niegdyś wieloryb połknął patrjarchę Jonasza... A oto mój kałamarzyk; wokoło wyrzeźbiłem czterech świętych ze srebra. Przyciśnij głowę świętego Barnaby. Otwiera się... i oto...
Zanurzył w kałamarzu zaostrzone pióro — i śmiało a dokładnie jął uwydatniać główne linje rubasznej twarzy Puka, dotąd tylko lekko zaznaczone srebrnym sztyfcikiem.
Dzieci aż usta otworzyły z podziwu, bo twarz ta wprost zdawała się wyskakiwać z kartki papieru. Hal pracował pilnie i jakby wtórował kroplom deszczu, bębniącym o dachówki, rozmawiając z dziećmi — to wyraźnie, to znów półgłośnym pomrukiem; od czasu do czasu przerywał rozmowę, marszcząc się albo uśmiechając się do swej roboty. Opowiedział im, że urodził się w folwarku Małe Lipy i że ojciec bijał go za to, że rysował różne rzeczy zamiast pracować, aż wkońcu stary ksiądz, zwany Ojcem Rogerem, który malował ozdobne litery w książkach bogatych ludzi, nakłonił rodziców, by oddali mu chłopca pod opiekę niejako w charakterze terminatora malarskiego. Wraz z ojcem Rogerem podążył do Oxfordu, gdzie zmywał talerze, podawał buty i płaszcze wychowankom kolegjum mertońskiego...
— Pewno ci się to niebardzo podobało? — zagadnął Dan, zasypujący go wogóle tysiącem najróżniejszych pytań.
— Nigdy się nad tem nie zastanawiałem. Połowa Oxfordu wrzała podówczas robotą. Wznoszono nowe kolegja albo upiększano stare, a do