— Napewno myślał o tem — odrzekł Hal. — Ale one już nie do niego należały. Brzask różowił się na niebie, gdy wtargnęliśmy znienacka do wsi. Na czele jechał konno imć pan Jan w lekkiej zbroi, z pióropuszem powiewającym na hełmie; za nim kroczyło trzydziestu mocnych chłopów z Brightlingu, po pięciu w jednym rzędzie. Za nimi postępowały cztery wielkie wozy, a koło nich czterej trębacze, trąbiąc hucznie, jakby na urągowisko ową piosenkę: „Nasz król jegomość do Normandji jedzie...“ Gdy stanęliśmy przed wieżą i zaczęliśmy z niej wyciągać działa, przypomniał mi się zupełnie jeden z obrazków, wymalowanych przez ojca Rogera w mszale królowej, przedstawiający zdobywanie twierdzy przez Francuzów.
— A co myśmy... chciałem powiedzieć, co wtedy zrobiła nasza wioska? — zapytał Dan.
— O, zachowała się godnie, bardzo godnie! — zawołał Hal. — Choć mnie oszukali tak brzydko, jednakże byłem z nich dumny. Wyszli sobie z zagród, popatrzyli na nasz zbrojny oddział, jak gdyby na przejeżdżającą pocztę, i sznurując usta, poszli każdy do swojej roboty. Żadnego słowa ni znaku! Woleli zginąć, niż dopuścić do tego, by Brightling miał triumfować nad nimi. Szubrawiec Will Ticehurst posunął się nawet do tego, że wychodząc z gospody „Pod dzwonem“, gdzie od rana raczył się piwem, przebiegł tuż przed rumakiem imć pana Jana.
— „Uważaj, mości djable!“ zawołał pan Jan, ściągając cugle.
Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/283
Ta strona została skorygowana.