z niej istna dziwaczka, na którą nie było rady. A przytem miała osobliwie szczęśliwą rękę do pszczół.
Odkrajał kawałek ziemniaka i rzucił go za próg.
— Aha! Słyszałem, że Whitgiftowie umieją zobaczyć przez młyńskie koło więcej, niż ktokolwiek inny — rzekł Shoesmith. — Czy ona też to potrafiła?
— O, nie! Było to zacne kobiecisko... świeć Panie nad jej duszą... i nie zajmowała się nijaką sztuką czarnoksięską! — obruszył się Hobden. — Ino że czytała różne znaki i wróżby z przelotu ptaków, ze spadania gwiazd, z rójki pszczół... i innych podobnych rzeczy. I nieraz też leżała w łóżku, nie śpiąc przez noc całą... i nadsłuchując, jako mówiła, różnych nawoływań.
— E, to niczego nie dowodzi — odrzekł Tom. — Wszyscy mieszkańcy trzęsawisk byli z wiek wieka przemytnikami... więc widać miała we krwi to nadsłuchiwanie po nocach.
— No, pewnikiem — rzekł Hobden, uśmiechając się. — Pamiętam, jak to szmuglowano nietylko na trzęsawiskach, ale i bliżej... Ino, że moja kobieta tem się nie zajmowała. Plotła mi cięgiem różne bajdy — tu głos zniżył — o jakichś tam... jakichś... Czterolatkach...
— Tak słyszałem, że mieszkańcy moczarów wierzyli w takie rzeczy — rzekł Tom, wpatrując się w szeroko otwarte oczy dzieci, tulących do siebie suczkę.
Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/301
Ta strona została skorygowana.