— Czterolatki? — zawołała Una. — Nie! Chyba Czaroludki! Tak, już teraz rozumiem.[1]
— Górscy Ludkowie! — poprawił pszczelarczyk, rzucając ku drzwiom połowę ziemniaka.
— Oto go macie! — zawołał stary Hobden, wskazując na niego. — Mój syn wziął po matce nietylko oczy, ale i te swoje dziwactwa. Tak właśnie ona nazywała te dziwy!
— A ty co myślałeś... o tem wszystkiem?
— Hm! Hm! — zamruczał Hobden. — Człek, który pociemku tyle co ja nachodził się po polach i gajach, nigdy nie zejdzie ze swej drogi, chyba, że mu przyjdzie uciekać przed stróżem.
— Ale w innym wypadku? — nalegał Tomasz. — Widziałem przed chwilą, jak rzucałeś najlepszy kąsek za próg. Czy ty w to wierzysz... czy może..?
— E, na tym zimnioku było takie duże czarne oczko — wymijająco odrzekł Hobden.
— Moje małe oczko widocznie go nie dojrzało... Wyglądało mi to tak, jak gdybyś przeznaczał ten kąsek dla kogoś, komu mógł być potrzebny. Ale dajmy temu spokój. Czy ty wierzysz... czy może..?
— Nie mówię nic, bom nic nie słyszał i niczego nie widział... Ale jeżelibyś powiedział, że
- ↑ Zacny Hobden może niechcący, może naumyślnie przekręca właściwą nazwę. W oryginale „czaroludki“ zwą się Fairies (czyt. Fejryz), a w wersji Hobdena Pharisees (czyt. Fejryzyz), co oznacza... Faryzeuszów. (Przyp. tłum.)