wy, przemycając towar wszelaki. Mówią, że ilekroć to czynili, zawdy widywali owe Czterolatki, conajmniej po kilka naraz. Były natrętne i bezczelne jak króliki. Tańczyły w biały dzień po gościńcach, a wieczorem zapalały zielone światełka po przekopach, snując się tam i spowrotem, jak prawdziwi przemytnicy. Ba, czasami w niedzielę zamykały przed nosem księdzu albo kościelnemu drzwi kościoła.
— E, to przemytnicy właśnie tam chowali wódkę albo drogie hafty, póki nie mieli znów sposobności wyprawić się na trzęsawiska. Nieraz mi o tem opowiedała moja nieboszczka — odrzekł Hobden.
— Założyłbym się, że nie wierzyła temu, co mówiła... nie byłaby z domu Whitgiftówna! Wszystkie opowieści są w tem zgodne, że Żuławy były dla Czterolatków najulubieńszem siedliskiem, póki ojciec królowej Bietki[1] nie wprowadził do nas reformacji.
— To chyba było coś jakby akt parlamentu? — zapytał Hobden.
— Pewnikiem. W Starej Anglji nigdy się człek nie obejdzie bez aktów, dokumentów i wezwań sądowych. Ojciec królowej Bietki, jak powiedają, dostał taki akt, co mu na wszystko pozwalał, i zaczął haniebnie dawać się we znaki parafjalnym kościołom, przyczem pozabijał ludzi coniemiara. Niektórzy w Anglji z nim trzymali, ale
- ↑ Elżbiety.