Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/309

Ta strona została skorygowana.

Dymchurch i zaleje ich, jak zalało niegdyś Winchelsea, albo że ich nawiedzi morowe powietrze. Pozierali hen daleko wgórę — ku chmurom, albo na morze, chcący zmiarkować, co się święci... a nikiej nie przyszło im do głowy, by obaczyć, co się dzieje niewysoko, tuż obok nich... bo i tak nie ujrzeliby tam niczego.
— A w Dymchurch, pod tamą, mieszkała biedna wdowa. Nie miała ani męża, ani majętności, więc łacniej jej było wczuć się w cudzą biedę. Zrozumiała, że za jej progiem snuje się niedola, cięższa i sroższa niż wszystko, cokolwiek sama zniosła w swem życiu. Bo ta wdowa miała dwóch synów: jeden urodził się ślepy, a drugi zaniemówił, spadłszy z tamy jeszcze w dziecięcym wieku. Byli już dorośli, ale nie umieli zarobić na siebie, więc pracowała na nich, hodując pszczoły, i dawała porady.
— Jakie porady? — zapytał Dan.
— Ano takie: jak znaleźć rzecz zgubioną, co przykładać dziecku do szyjki, jeżeli ma skrzywioną, i jak pogodzić zwaśnionych kochanków. Niedolę, ciągnącą przez Żuławy, przeczuwała tak jak węgorz przeczuwa nadchodzącą burzę. Była to mądra kobieta, znachorka.
— Moja kobieta też przedziwnie wyczuwała każdą odmianę pogody — rzekł Hobden; — widywałem, jak przed burzą sypały się iskry z jej włosów niby z kowadła. Ale nigdy nie dała się namówić do dawania porad.