Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/32

Ta strona została skorygowana.

neś wiedzieć, co tu robię. Przecieżeś sam mi to przepowiedział. Zarabiam na życie podkuwaniem koni. Nawet imię Welanda już mi przekręcono. Zowią mnie teraz Kowalem Przydrożnym, Wayland-Smith.“
— Biedaczysko! — współczuł Dan. — I cóżeś ty mu na to odrzekł?
— Cóż miałem mu powiedzieć? On spojrzał wgórę, trzymając w objęciach końskie kopyto, i rzekł z uśmiechem: „Tak, tak, pamiętam czasy, kiedybym takiego szkapska nie raczył przyjąć w ofierze, teraz zaś rad jestem, że zarobię choć grosik za podkucie mu kopyt.“
— Czy już niema sposobu, byś mógł powrócić do Walhalli, czy do innego miejsca, skąd przybyłeś? — zapytałem.
— O, chyba nie! — odpowiedział, skrobiąc pilnikiem końskie kopyto. Z końmi umiał obchodzić się wybornie, to też stare szkapsko rżało przyjaźnie, oparłszy się o jego ramię. — Pewno sobie przypominasz, żem za czasów mej chwały i potęgi nie był bynajmniej bożkiem łaskawym. Przeto nie będę wyzwolon aż do czasu, gdy jakaś istota ludzka okaże mi szczerą przychylność.
— W takim razie — odrzekłem — ten gospodarz już ci ją z pewnością okaże. Obkułeś mu konika jak się patrzy.
— Juści! — odpowiedział mi Weland — moje gwoździe potrzymają podkówkę od jednej pełni księżycowej do drugiej. Atoli serca gospodarzy są, jak ruda łąkowa, zimne i cierpkie zarazem.