— Żaden człowiek nie może być więziony, ukarany grzywną ani ścięty, póki nie będzie osądzon przez równych sobie — odrzekł Puk stanowczym głosem. — Jedno tylko jest prawo w starej Anglji zarówno dla Żydów jak i chrześcijan... prawo, które spisano w Runnymede.
— O tak! Magna Charta! — szepnął Dan. Był to jeden z niewielu faktów historycznych, jakie zdołał zapamiętać.
Kadmiel zwrócił się ku niemu, szeleszcząc powłóczystą szatą, pachnącą różnemi korzennemi przyprawami.
— Co? Ty o tem słyszałeś, bachorze? — zawołał, podnosząc ręce w zadziwieniu.
— Tak jest! — odparł Dan pewny siebie:
Gdy Henryk trzeci gniótł go wojskami swemi.
A stary Hobden powiada, że gdyby jej nie było, jużby go dawno stróże zamknęli na rok cały w więzieniu w Lewes.
Znów Puk jął przekładać te słowa Kadmielowi na ów dziwny, uroczysty język. Wkońcu Kadmiel roześmiał się.
— Z ust niemowląt uczymy się mądrości — przemówił. — Lecz powiedz mi teraz... a nazwę cię nie bachorem, ale Rabbi... dlaczego to król podpisał akt nowej ustawy w Runnymede? Przecież on był królem!
Dan spojrzał z pod oka na siostrę. Teraz na nią była kolej.