nich spędzał po parę miesięcy w jednym z klasztorów francuskich, a obecnie kończył edukację w klasztorze nieopodal swych stron ojczystych, albowiem cała dolina należała do jego rodziców. Otóż Hugo (takie było imię panicza) wyszedł w ów ranek łowić ryby; posłyszał krzyki gospodarza... i oczywiście zapytał o przyczynę. Chłopek zaczął pleść duby smalone o jędzach, djablikach i upiorach, choć wiedziałem dobrze, że przez całą noc nie widział niczego, prócz paru saren i królików. (Ludkowie Górscy — jak wydry — pokazują się tylko wtedy, gdy im przyjdzie ochota.) Ale nowicjusz był nie w ciemię bity. Rzuciwszy okiem na końskie kopyta, odrazu zauważył nowe podkowy, przytwierdzone w sposób wiadomy jedynie Welandowi, a mianowicie zapomocą szczególnego zagięcia gwoździ, noszącego u ludności okolicznej nazwę „kowalskiego chwytu“.
— „Hm! — mruknął nowicjusz. — A gdzieżeście to podkuwali konia, ojczulku?“
— Gospodarz początkowo wykręcał się od odpowiedzi, wiedząc, iż duchowieństwo nie pozwala wiernym wdawać się w konszachty z Dawnemi Istotami. Wkońcu jednak, przyciśnięty do muru, zdradził nazwisko kowala. „A cóżeście mu zapłacili za robotę?“, spytał nowicjusz. „Ano, grosz... bąknął posępnie gospodarz. „No, no!“ pokręcił głową nowicjusz; „nie wiem, czy który chrześcijanin przyjąłby tak liche wynagrodzenie! Ale chybaście mu jeszcze dodali: „Bóg zapłać?“ „Gdzieta!“ obruszył się chłop; „dyć kowal Wayland
Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/34
Ta strona została skorygowana.