ich wartość, ale to złoto było i cięższe i bardziej błyszczące niż wszystkie inne rodzaje złota, z jakiemi miałem kiedykolwiek do czynienia. Być może, że to było złoto z Parvaim. Dlaczego nie? Przychodziło mi do głowy, ażeby je utopić w błocie, ale potem rozważyłem sobie, że jeżeli ta paskudna rzecz jeszcze zostanie na ziemi, albo jeżeli zostanie nadzieja, że można ją odnaleźć, to król nie podpisze nowej ustawy i kraj ten zginie.
— O, co za dziwo! — ozwał się Puk półgłosem, szeleszcząc suchemi liśćmi.
— Gdy łódź już była naładowana, obmyłem ręce siedem razy i obciąłem paznokcie, bo nie chciałem zatrzymać ani ziarenka. Potem wyszedłem tylną furtką, gdzie wyrzucano śmieci z całego zamku. Nie śmiałem rozwijać żagli, żeby ludzie z zamku przypadkiem nie dostrzegli mej ucieczki... ale Pan rozkazał morskiemu przypływowi, by niósł mnie szczęśliwie, tak iż przed świtem byłem już daleko na morzu.
— A czy się nie bałeś? — zapytała Una.
— Dlaczego miałem się bać? Przecież na łodzi nie było ani jednego chrześcijanina! O wschodzie słońca odmówiłem modlitwy i wrzuciłem złoto w głębię morską... Za tę sumę można było kupić króla... o, można było kupić nawet cały naród! Kiedy zrzuciłem ostatnią sztabę złota, Pan rozkazał morskim falom, by poniosły mnie ku zatoce przy ujściu rzecznem, stąd zaś poszedłem piechotą przez puszczę do Lewes, gdzie miałem rodaków. Przez dwa dni nie miałem nic w ustach.
Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/345
Ta strona została skorygowana.