Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/36

Ta strona została skorygowana.

wyjąkał pokornie: „Bóg ci zapłać, kowalu Waylandzie“.
— Czy Weland widział to wszystko? — spytał Dan.
— A jakże! Przyglądał się z radością i zachwytem całemu zajściu, a nawet wyrwał mu się z ust prastary okrzyk wojenny w chwili, gdy wieśniak runął z łoskotem na ziemię. Nowicjusz, doczekawszy się żądanych słów od wieśniaka, zwrócił się w stronę wspomnianego już dębu i zawołał: „Hej, kowalu bogów! Wstydzić się muszę za tego grubjanina, to prawda, ale pozwól, że za wszystkie uprzejmości i przysługi, jakie wyświadczyłeś jemu samemu i jemu podobnym, złożę ci podziękowanie i okażę szczerą życzliwość.“ To rzekłszy, podniósł wędkę (która w owej chwili jeszcze bardziej przypominała długą włócznię), i rzeźkim krokiem jął zstępować w tę oto waszą dolinę.
— A cóż na to biedny Weland? — zagadnęła Una.
— Zaczął śmiać się i krzyczeć z uciechy, gdyż był już nakoniec wyzwolony i mógł odejść, gdzie mu się podobało. Atoli miał on naturę nawskroś rzetelną. Jak dotąd zarabiał sumiennie na życie, tak też postanowił spłacić przed odejściem wszystkie swoje długi. „Muszę przecie dać jakiś dar temu cnemu młodzikowi“ powiedział sobie, „taki dar, co wyjdzie na dobre i jemu i jego ojczyźnie i rozsławi jego imię po świecie szerokim. Rozdmuchaj-no mi ogień, Starodawna Istoto, a ja przyniosę żelaza na tę ostatnią mą robotę!“ No i wykuł