należały, nie pozwalałem na to, by jeźdźcy mieli przeprawiać się przez strumień inaczej, jak cembrowanym brodem; atoli mojej Jaskółce pić się chciało okrutnie, ja zasię pragnąłem spotkać się z wami.
— Bardzo się cieszymy z pańskiego przybycia — rzekł Dan. — Proszę się tem wcale nie przejmować, że koń pański trochę uszkodził brzegi.
Mówiąc to, biegł truchcikiem przez pastwisko tuż obok olbrzymiego wierzchowca, z tej strony, gdzie u pasa Jmć pana Ryszarda wisiał potężny miecz o żelaznej rękojeści. Una wraz z Pukiem dreptała poza nimi. Teraz już przypomniała sobie wszystko.
— Przepraszam was bardzo za figiel z liśćmi — mówił Puk. — Ale gdybyście po powrocie do domu mieli nieszczęście wygadać się z tajemnicy, jużbyście nie ujrzeli tego, co teraz widzicie. Co sądzisz o tem?
— I ja też myślę to samo — odrzekła Una. — Ale... ale ty nam powiedziałeś, że wszystkie czaro... wszystkie Ludki Górskie opuściły Anglję...
— Bo też istotnie ją opuściły! Ale czyż wam nie powiedziałem, że będziecie chodzili wszędzie, widzieli i słyszeli różne dziwy? Zresztą ten rycerz nie jest czaroludkiem. To pan Ryszard Dalyngridge, przyjaciel mój z lat dawnych. Przybył tu jeszcze z Wilhelmem Zdobywcą, a bardzo pragnąłby was poznać.
— Dlaczego? — zdziwiła się Una.
Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/48
Ta strona została skorygowana.