Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/49

Ta strona została skorygowana.

— Dla waszej wielkiej wiedzy i mądrości — odpowiedział Puk, nawet nie mrugnąwszy okiem.
— Naszej mądrości? — wykrzyknęła Una. — Przecież ja nie umiem mnożyć przez dziewięć na wyrywki, a Dan robi straszne omyłki w ułamkach. To chyba nie o nas chodziło!
— Uno! — zawołał Dan, oglądając się za siebie. — Pan Ryszard obiecał, że nam opowie, co się stało z mieczem Welanda. To on dostał ten miecz! Czy to nie wspaniałe?
— O nie... nie — odezwał się pan Ryszard, zsiadając z konia, gdy dotarli do Czarnoksięskiego Koła przy zakręcie młynówki. — To wy mi musicie o tem opowiedzieć, bo dowiaduję się, że najmniejszy brzdąc w dzisiejszej Anglji jest tak mądry jak najmędrszy kleryk za naszych czasów.
To rzekłszy, wyjął wędzidło z pyska Jaskółki, przerzucił szkarłatne wodze przez szyję wierzchowca, a mądre konisko odrazu ruszyło szukać sobie paszy. Wówczas pan Ryszard, utykając nieco na jedną nogę, podszedł znów ku dzieciom i odpasał miecz olbrzymi.
— Patrz, to ten miecz! — szepnął Dan do Uny.
— Tak, to ten miecz, który brat Hugon otrzymał od Kowala Waylanda — potwierdził pan Ryszard. — Oręż ten nie odrazu stał się moją własnością. Nie chciałem go przyjąć od brata Hugona, gdy mi go ofiarował. Wkońcu jednak, po bitwie tak strasznej, jakiej ani przedtem ani potem nie stoczyli rycerze chrześcijańscy, miecz ten mnie się dostał. Przyjrzyjcie mu się!