je, biegać w przegony, pląsać i śpiewać! Zasię De Aquila wszedł na drewniany podnóżek i jął coś do nich prawić dziwną jakąś mową, której nikt nie zrozumiał, acz on sam oddałby głowę za to, iż była to czysta mowa saska. Noc nam zeszła na uczcie w wielkiej świetlicy, a gdy śpiewacy i harfiarze odeszli, ostaliśmy jeno we czworo i siedzieliśmy do późna przy poczęsnym stole. Jako pomnę, noc była ciepła, oświecona pełnią księżycową. De Aquila przykazał Hugonowi, by w cześć dworzyszcza Dallingtońskiego zdjął znowu miecz swój ze ściany, co Hugon wykonał z ochotą. Snadź kurz osiadł na rękojeści, bom widział, jako dmuchał na nią ze wszech stron.
— Ona i ja siedzieliśwa nieco na uboczu, pogwarzając. Naraz zdało się nam, jakoby harfiarze ku nam powrócili, albowiem cała świetlica drgnęła i napełniła się gwarną jakowąś muzyką. Zerwał się z miejsca De Aquila — ale nie było nikogo innego przybysza, jedno ta jasność miesięczna, co jako pył zaległa ziemię.
— „Słyszcie-no!“, rzecze Hugon. „To mój miecz tak się odzywa.“ Iście, ledwo go przypasał, muzyka ucichła.
— „Przebóg, nie chciałbym mieć takiego oręża przy boku!“, krzyknął De Aquila. „I cóż on głosi?“
— „Wiedzą to jeno bogowie, którzy go zdziałali. Ostatni raz odzywał się do mnie pod Hastings, kiedym postradał wszystkie me włości. Teraz zaś pewno głosi, że otrzymałem nową dziedzinę i znów jestem do czci wrócony“, odrzekł Hugon.
Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/72
Ta strona została skorygowana.