brali się wgórę Amazonki, ku źródliskom Nilu. Nawet tam, gdzie cień słał się na wodzie, powietrze było skwarne i ociężałe od usypiających zapachów, a już poza obrębem cienia, gdzie drzewa nie dawały dostatecznej osłony, żar słoneczny prażył łąkę wprost nielitościwie. Zimorodek zdrzemnął się na swej zielonej strażnicy, a kosy ledwie że ważyły się zalatywać w sąsiednie zarośla. Nie licząc wodnych kurek i wielkiego czerwonego admirała, który nadleciał tu z osłonecznionej łąki, by orzeźwić się kropelką wody, jedynemi czynnemi istotami były łątki, co krążyły wokoło, cichuśko pobrzękując skrzydełkami.
Gdy dotarli do Stawu Wyder, Złota Łania osiadła wygodnie na mieliźnie, oni zaś ułożyli się pod stropem gęstej zieleni, przyglądając się wodzie, co, przelewając się poprzez śluzę, spływała omszałą ceglaną rynienką od młynówki ku strumykowi. Wielki pstrąg — dobrze znany dzieciom — wynurzał z wody łeb i skrzela, uganiając za jakąś muchą, krążącą koło zakrętu. W jednomiernych odstępach czasu powierzchnia wody podnosiła się o ćwierć cala, zakrywając mokre kamyki pobrzeżne, a czuby drzew kołysały się z leciuchnym szelestem, poczem znów było słychać tylko ciche szemranie i pluskot płynącej wody.
— Prawda, że wydaje się, jakoby cienie wiodły z sobą rozmowę? — odezwała się Una, która dotąd nawet nie zaczęła czytać.
Dan nie zwrócił uwagi na jej zapytanie, i przechyliwszy się przez burtę łodzi, zanurzał ręce
Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.