Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/87

Ta strona została skorygowana.

przeto na ów statek, mając jechać do Bordeaux. Lecz jeszcześmy nie oddalili się na odległość wzroku od Pevensey, alić wiatr nagle ustał, zapadła gęsta mgła, a prąd wody poniósł nas wedle skał nadbrzeżnych w stronę zachodnią. Towarzyszami naszymi byli po większej części kupcy, wracający do Francji, a ładugę statku stanowiła wełna. Jechały z nami i trzy sfory wielkich psów myśliwskich, uwiązane na łańcuchu koło burty. Ich właścicielem był pewien rycerz z Artois; jego nazwiska nigdym nie zdołał się nauczyć, dość będzie, gdy powiem, iż w herbie miał złote dukaty na czerwonem polu, a przytem utykał na nogę, podobnie jak ja, spowodu rany, odniesionej zamłodu podczas oblężenia Mantes. Walczył on pod księciem burgundzkim przeciwko Maurom w Hiszpanji, a teraz jechał ponownie ze swemi psami na ową wojnę. W pierwszą noc śpiewał nam dziwne mauryjskie pieśni i kusił nas usilnie, byśmy poszli wraz z nim na ową wyprawę. Jam-ci właśnie wybrał się w pielgrzymkę, mającą mi przynieść zapomnienie... czego zresztą nie da nikomu żadna pielgrzymka... Pewnobym poszedł za owym rycerzem, gdyby nie...
— Zważcie, jak zmienne jest życie i szczęście człowiecze! Nad ranem natknął się na nas we mgle statek duński, posuwający się cicho przy pomocy wioseł. Zachwialiśmy się mocno od tego wstrząśnienia, a Hugon, który właśnie wychylał się przez poręcz, zleciał poza burtę. Skoczyłem za nim, chcąc go ratować, i tak zwaliliśmy się obaj na pokład