Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/88

Ta strona została skorygowana.

statku duńskiego. Zanim zdążyliśmy powstać, już nas pojmano i skrępowano powrozami. Mniemam, iż rycerz Złotych Dukatów zakneblował szmatą pyski psów, by wrzawą swoją nie naraziły kupców na szkodę, albowiem szczekanie ich nagle ucichło, jakobyś ręką odjął.
— Leżeliśmy powiązani pomiędzy ławami aż do świtu, poczem Duńczycy wywlekli nas na górny pokład, ku sterowi. Ich wódz — Witta było jego miano — mocnem kopnięciem przewrócił nas nawznak. Był to chłop rosły, o pałączastych nogach i długich ramionach, przybranych od łokcia aż do pachy w złote naramiennice. Włosy miał rude i, jako u niewiasty, długie a zwite w kędziory, co mu opadały aż na barki. Złupił nas dokumentnie ze wszystkiego, ale gdy ujął w rękę miecz Hugonowy i obaczył runy na nim wyryte, czemprędzej cisnął go precz od siebie. Jednak chciwość przemogła i jeszcze po dwakroć brał miecz w rękę. Za trzecim razem miecz zajęczał tak głośno i gniewnie, iż wioślarze oparli się na wiosłach i jęli nadsłuchiwać. Poczem poczęli gwarzyć i swarzyć się między sobą, wrzeszcząc niby morskie rybitwy, a jakowyś żółty człowiek, jakiegom wpierw nigdy nie widywał, wszedł na górny pokład i przeciął nam pęta. Człek ten był żółty, nie z choroby, ale z przyrodzenia, żółty jak plastr miodu, oczy zaś miał krzywcem osadzone w głowie.
— Jak to wyglądało? — spytała Una, nie rozumiejąc wyrażenia.
— O tak — odpowiedział pan Ryszard, przy-