Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/105

Ta strona została przepisana.

byśmy my, którzy ich obsługujemy, byli głusi. Obmawiają starego Prouta — krytykują wszystko, co zrobił dla swych uczniów, czego nie robi. Wychwalają swoich uczniów a mówią, że Prouta uczniowie są do niczego. — Widzicie, takie głupstwa wygadywał Oke, a Richards tak się rozgniewał, że aż cały poczerwieniał. On Kinga z jakiegoś powodu nie znosi. Ciekawy jestem dlaczego?
— Ty wiesz, że King wyśmiewa Prout’a w klasie — odezwał się Beetle — robi wciąż jakieś przytyki, „witze“, tylko, że połowa jego klasy jest tak głupia, że nie rozumie, czego on chce. A przypominasz sobie jego nocny przytułek dla bezdomnych zeszłego wtorku? To było pite do nas. Chłopcy mówią, że on okropne rzeczy opowiada o nas w swoim domu, wyśmiewając się z naszego.
— Słowo daję, nie jesteśmy tu poto, żeby się mieszać do ich kłótni — wykrzyknął z gniewem M’Turk — Kto idzie się kąpać po apelu? Apel ma King na placu palanta. Chodźmy!
M’Turk wziął swój słomiany kapelusz i wyszedł.
Trzej przyjaciele stanęli przed zalanym słońcem pawilonem niedaleko szarego, płaskiego, piasczystego brzegu, tuż przed apelem, i, nie pytając nikogo, po samym tylko głosie i ruchach Kinga poznali, iż jego dom bliski jest zwycięstwa.
— Proszę! Proszę! — wykrzyknął, zwracając ku nim rozpromienione oblicze — Nareszcie przyszły