Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/125

Ta strona została przepisana.

— Cóż teraz powiecie, Foster, Carton, Finch, Longbridge, Marlin, Brett? Fajno was King ubrał, już wiem, — porobił z was skończonych warjatów — a wy nie mogliście zrobić nic innego, jak tylko kiwać się nad ławką i gęgać: „Tak jest, prosz pampsora“ i „Nie, prosz pampsora“ i „Nie, bo prosz pampsora“ — z całą swoją rezolucją! Idjoci!
— Stalky, czy ty stulisz raz pysk?
— Ani mi się śni! Wszyscy do kupy razem jesteście kretynia banda rezolucjonistów. Wysmażyliście byczy pasztet. Może być, nauczy was to nie zaczynać z nami na drugi raz!
Kilku się pogniewało, zaś większość głosów oświadczyła, że nigdy do tego by nie doszło, gdyby N. 5. od samego początku pomagał w walce.
— Ale wam się zdaje, że wam nikt rady nie da! — drwił Orrin, zwolennik rezolucji — Jakeście się zaczęli sadzić, jak tylko przyszliście na zgromadzenie! Myślałby kto, że my jesteśmy bandą idjotów!
— I żebyś sobie wiedział, że tak jest! — odrzekł Stalky — Bóg wie odkąd już staramy się wam to wbić w te wasze drewniane pały, a wy wciąż jeszcze We rozumiecie. Ale to nic, nie mamy wam tego za złe. Odwagi! To przecie nie wasza wina, że jesteście matołki!
Oskrzydliwszy w ten zręczny sposób nieprzyjaciela, Stalky skoczył do łóżka.