oddzielających oba domy, namawiając chłopców Kinga, aby się umyli. Pracownia Nr. 5 zjawiła się na następnej lekcji z więcej niż pół funtem kamfory w ubraniu na każdego, zaś King, zbyt sprytny, aby żądać od nich wytłumaczenia, zbeształ ich i wyrzucił za drzwi. Dzięki temu Beetle mógł spokojnie w pracowni wykończyć drugi poemat.
— Oni używają teraz karbolu. Mówił mi Malpas — obwieścił Stalky — King myśli, że to wszystko z wychodków.
— To mu wyjdzie na to dużo karbolu! — zaśmiał się M’Turk — Nie szkodzi! Niech się zabawi!
— Jak Boga kocham, myślałem, że mnie zabije, jak zacząłem teraz węszyć w klasie! Kiedy Burton starszy przed paru dniami mnie obwąchiwał, on nie miał nic przeciw temu. Ani razu nie zakazał ryczeć Aleksandrowi do naszej klasy „Śmierdziele!“ — póki — póki nie wsunęliśmy mu tej piguły. On się z tego tylko śmiał! — mówił Stalky — Ty, Beetle, o co on się znów na ciebie ciskał?
— A, to już był mój fajny kawał! Dałem mu zeca! Wiecie, że on wiecznie rozpływa się nad uczonym Lipsiusem...
— Co to mając ledwie lat cztery — to ten kretyn?
— Żebyś wiedział. Jak tylko się dowie, że ja piszę jakiś wiersz. Dziś, siadając w ławce, szepnąłem do starszego Burtona: „Jak się ma nasz uczony
Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/132
Ta strona została przepisana.