Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/140

Ta strona została przepisana.

obecności waszego ukochanego nauczyciela, o którym nikt nie jest ode mnie wyższego mniemania, spróbuję, jeśli mi pozwolicie, wykazać wam całą potworność — cały nieprześcigniony bezmiar — całą miażdżącą zabójczość smrodów (obstaję przy tem poczciwem, prostem, starem słowie), jakiemi pono zdołaliście zapowietrzyć swój dom. — Och, dość! Zapomniałem już reszty, ale ręczę wam, że była bardzo piękna. Rattray, nie dziękujesz nam za to wszystko, co dla was robimy, za cały nasz trud? Innym aniby się nawet nie śniło zadawać sobie tyle pracy, ale my umiemy być wdzięczni...
— Tak jest, my jesteśmy okropnie wdzięczni! — rzekł M’Turk — Nie zapomnieliśmy tego kawałka mydła. My jesteśmy grzeczni. Dlaczego ty jesteś niegrzeczny, Rat?
— Hallo! — nadbiegł cwałem Stalky z kaszkietem nasuniętym na oko — Prawicie kazanie śmierdzielom? Obawiam się, że oni posunęli się zbyt daleko, aby móc żałować. Rattray! White! Perosone! Malpas! Nie chcą się odezwać! To smutne, okropnie smutne! Wynieście swych nieboszczyków, wy, zadżumieni trędowaci!
— Zdaje się wam, że jesteście nadzwyczajnie dowcipni, nieprawdaż? — odezwał się Rattray, ukłuty do żywego tem ostatniem zdaniem — A to z pewnością tylko szczur lub coś podobnego pod podłogą. Jutro się dowiemy.