Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/145

Ta strona została przepisana.

W suterenach, gdzie migoce gaz i stoją długie rzędy trzewików, Richards pererował wśród swych szczotek wobec Oke’go z sali nauczycielskiej, Gumbly’ego z sal jadalnych i przystojnej Leny, praczki.
— Tak. Była już w bardzo kiepskim stanie położenia. Aż mi się niedobrze zrobiło, mówię wam. Ale ja ją ciągnąłem i ciągnąłem, póki nie wyciągnąłem, chociaż śmierdziała, jak słona woda na dnie statku.
— Zdechła pewnie, łapiąc myszy, biedactwo! — Westchnęła Lena.
— W takim razie, Lena, muszę powiedzieć, że łapała myszy zupełnie inaczej, niż wszystkie koty na świecie. Podnoszę wam deskę — a ta leży na wznak, obracam ją miotłą, a ta ma wam cały grzbiet powalany wapnem i tynkiem z łat. Żebyście wiedzieli. A pod głową to wam miała taką małą poduszeczkę z gruzu, który się zebrał pod nią, jak się sunęła po ziemi. Żaden kot nigdy jeszcze nie łapał myszy, czołgając się na grzbiecie. Lena, ktoś ją tam wsunął pod deski, tak daleko jak tylko mógł dostać. Koty nie robią sobie poduszek, gdy mają zdychać. Wsunięto ją z całą pewnością i to prawdopodobnie już zdechłą.
— Za złośliwy jesteście, stary, żebyście mogli długo pociągnąć — odezwała się Lena, która była zaręczona z Gumblym. — Nabralibyście rozumu, gdybyście się ożenili.