Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/153

Ta strona została przepisana.

— To zorganizowana szacherka! — mówił Prout coraz niższym głosem.
— Gdzież znowu! — odpowiedział mały Hartopp — Nikt nie nauczy krowy grać na skrzypcach!
— Oni wiedzą, że to szacherka!
— Ale my mówiliśmy tu o tem pod tajemnicą spowiedzi, nieprawdaż? — przypomniał Rev. John.
— Jednakowoż pan sam na własne uszy słyszał, jak się umawiali między sobą, Gillet! — upierał się Prout.
— Wielki Boże! Niechże pan też mnie nie bierze na świadka, mój drogi! Hartopp też zawinił. Jeśli się dowiedzą, że ich wydałem, nasza przyjaźń gotowa na tem ucierpieć, a ja ją sobie cenię.
— Takie stanowisko w tej sprawie ja nazwałbym słabością — oświadczył Prout, szukając wzrokiem poparcia — Zdaje mi się, że byłoby dobrze rozdzielić ich, przynajmniej na jakiś czas. Jak panowie myślicie?
— I owszem, niech ich pan rozdzieli — zgodził się Macréa — Zobaczymy, czy Gillet ma rację.
— Miej pan rozum, Prout! Zostaw ich pan w spokoju, jeśli pan nie chcesz mieć nieprzyjemności, a co gorsza, chłopcy obrażą się na mnie. Jestem, niestety, za tłusty, aby się móc opędzać takim łapserdakom! Dokąd pan idziesz?
— Nonsens! Nie ośmieliliby się — idę pomyśleć nad tem wszystkiem — rzekł Prout — To wymaga