Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/159

Ta strona została przepisana.

— To nic nie znaczy! Zapłać mi procent, inaczej doliczę ci procent od procentu. Pamiętaj, że ja mam twój weksel.
— Ty żydzie bez serca! — jęknął żałośnie Stalky.
— Cicho! — zawołał bardzo głośno M’Turk, drgnąwszy niby, gdy Prout się do nich zbliżył.
— Nie zauważyłem was podczas tej obrzydliwej awantury przed chwilą w sali! — rzekł.
— Jakiej awantury, prosz pampsora? My przecie dopiero teraz wracamy z domu pampsora Kinga — odpowiedział Stalky — Proszę pampsora, co ja mam zrobić z preparacją? Wyłamano pulpit w tej ławce, którą mi pan profesor wyznaczył, a cała ławka poprostu pływa w atramencie.
— Znajdź sobie miejsce gdzieindziej — znajdź sobie miejsce gdzieindziej. Czy ja jestem twoją boną? Chciałbym wiedzieć, Beetle, czy pożyczasz kolegom na procent pieniądze?
— Nie, prosz pampsora, nie zawsze.
— Jest to zwyczaj bardzo brzydki. Byłem przekonany, że przynajmniej mój dom jest od niego wolny. Przy całej opinji, jaką mam o tobie, nie przypuszczałem, abyś się kalał tym występkiem.
— Przecież w pożyczaniu pieniędzy niema nic złego?
— Nie myślę marnować drogiego czasu na prowadzenie z tobą dyskusyj o moralności. Ile pożyczyłeś Corkranowi?