Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/177

Ta strona została przepisana.

Do djabła poszedł jednakże uśmiechnięty, jak zwykle, Rev. John. Przyszedł właśnie w chwili, gdy N. 5, ukończywszy małą, ale smakowitą ucztę (kosztowała dwa szylingi i cztery szóstki), zasiadał do preparacji.
— Prosimy, Padre, prosimy! — wołał Stalky, podsuwając mu najwygodniejszy fotel — Przez ostatnich dziesięć dni spotykaliśmy się tylko oficjalnie.
— Byliście pod pręgierzem! — tłumaczył Rev. John — Ja nie odwiedzam zbrodniarzy!
— Rehabilitowano nas wreszcie — rzekł M’Turk — Mr. Prout zmiękł.
— Nasza reputacja jest obecnie bez zmazy — odezwał się Beetle — Był to przykry epizod, Padre, nadzwyczaj przykry.
— Ale teraz, mes enfants, poświęćmy temu wszystkiemu trochę uwagi i zastanowienia. Zaszedłem do was dziś wieczór, właśnie aby pomówić z wami o waszej reputacji. Mówiąc waszym własnym językiem: Co do djabła zmajchlowaliście w domu Prout’a? Niema się z czego śmiać! On twierdzi, że obniżyliście poziom domu do tego stopnia, iż musiał was odesłać do pracowni. Czy to prawda?
— Święta prawda, Padre!
— Tylko bez błazeństw, Turkey! Słuchajcie mnie. Ja sam niejednokrotnie wam powtarzałem, że w całej szkole nikt nie może mieć tak wielkiego —