Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/206

Ta strona została przepisana.

— zagrzmiał Sefton z podłogi — Bokiem wam ten śmiech wyjdzie! Cóż to ma znaczyć, do wszystkich djabłów?
— Zaraz zobaczycie! — odpowiedział M’Turk — Nie klnijcie tak. Chcemy wiedzieć, który z was, wy świnie jedne, dręczył Clewer’a.
— Nic wam do tego.
— Dlaczegoście dręczyli Clewer’a?
Trzej chłopcy powtórzyli to pytanie po kolei, akcentując je każdy inaczej. Wiedzieli dobrze, co robią.
— Bo nam się tak podobało! — zabrzmiała wreszcie odpowiedź — Dajcie nam wstać.
Sefton i Campbell wciąż jeszcze nie rozumieli, co ich czeka.
— Bardzo dobrze. Za to teraz my zabawimy się z wami, ponieważ tak się nam podoba. Będziemy tak samo sprawiedliwi wobec was, jak wy byliście wobec Clewera. On nie mógł nic zrobić wam, wy nie możecie nic zrobić nam. Komiczne, co?
— My nic nie możemy? Zaczekajcie trochę, zobaczycie!
— Widzicie! — rzekł Beetle w zamyśleniu — To znaczy, że was jeszcze nigdy jak się patrzy nie tresowano. Chłosta publiczna to nic wobec małego posiedzonka, jakie was czeka. Załóżmy się o pięć szylingów, że będziecie płakać, jak dzieci, i przyrzekniecie wszystko, czego tylko zażądamy.