Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/225

Ta strona została przepisana.

rektor wyjechał, ustanowiwszy swym zastępcą Mr. Kinga, starszego dyrektora. Rektor często jeździł do Londynu, jak w liceum twierdzono, w celu przekupywania urzędników i wydobywania od nich w ten sposób pytań, jakie miały być zadawane przy egzaminach wstępnych do szkół wojskowych. Tym razem jednak nieobecność jego trwała dłuższy czas.
— Stary lis! — mówił Stalky do swych przyjaciół w pracowni pewnego słotnego popołudnia. — Z pewnością skazano go na grzywnę i siedzi teraz pod fałszywem nazwiskiem.
— Za co? — zapytał Beetle, przyłączając się z radością do tego oszczerstwa.
— Czterdzieści szylingów grzywny lub miesiąc aresztu za kopniaki dane woźnemu, który go wyrzucił za drzwi z Pavillon’u. Ile razy Bates jest w Londynie, zawsze musi zrobić jakąś burdę. Jak Boga kocham, dużobym dał za to, żeby już wrócił. Aż brzuch boli od tych bezustannych kazań King’a o duchu szkoły i honorze domu.
— Żywy obraz brutalnej i zmaterjalizowanej burżuazji, pracującej tylko dla otrzymania stopni. Ani jednego intelektualisty w całej szkole! — zacytował M’Turk, w zamyśleniu wiercąc dziurę w kominku rozgrzanym do czerwoności hakiem.
— Wściec się można w takie nudne popołudnie. A prócz tego jeszcze śmierdzi. Wiecie co? Chodźmy sobie zapalić. Mam byczego kumeta.