Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/243

Ta strona została przepisana.

— Poco zwracasz uwagę na tych kretynów? — rzekł Stalky, który grał jako zastępca po stronie Starych Chłopców, wspaniały w białym jersey’u, białych majtkach i czarnych pończochach — Ja rozmawiałem z nim w dormitażu, gdy się przebierał. Pomagałem mu wkładać sweater. Całe ramiona ma posiekane — takie strasze, purpurowe blizny. Dziś w nocy opowie nam o tem. Spytałem go, jak mu sznurowałem trzewiki.
— I żeś się też odważył! — rzekł Beetle z zazdrością.
— Jakoś mi się tak wyrwało, zanim nawet o tem pomyślałem. Ale wcale się nie gniewał. To morowy chłop! Jak Boga kocham, będę dziś grał jak anioł. No nie, Turkey?
Technika tego matchu należała do dawno minionego wieku. Bójki były zaciekłe i długotrwałe, ciosy bezpośrednie i doskonale wymierzone; dokoła walczących stała cała szkoła, wydając dzikie okrzyki. Pod koniec wszystkich opuścił zmysł przyzwoitości i matki eksternistów, znajdujące się zbyt blisko pola bitwy, słyszały słowa, nie figurujące w programie. Nikogo z placu nie wyniesiono, ale obie strony były bardzo zadowolone, kiedy dano znak zakończenia gry. Beetle pomagał Stalky’emu i M’Turkowi wdziać płaszcz. Obaj przyjaciele zetknęli się z sobą w samem sercu wielonożnej gry i, jak Stalky mówił, „uszlachcili się wzajemnie“. Kiedy po skończonej grze