Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/249

Ta strona została przepisana.

Ciemności napełniły się nagle szeptami, szelestem ciągnionych po ziemi dywaników, odgłosem bosych stóp, biegnących po gołej podłodze, protestami, chichotem, groźbami.
— Siedź-że raz spokojnie, idjoto jeden!... No, to siadaj na ziemi... Słowo ci daję, że na mojem łóżku siedzieć nie będziesz... Bo mi stłuczesz porcelanę w gębie!
— Sta... Corkran mówił — zaczął prefekt, intonacją głosu dając do poznania, iż uważa to za nieprawdopodobną bezczelność ze strony Stalky’ego — że może pan zechce opowiedzieć nam, jak to było z ciałem Duncana.
— Prosimy, prosimy bardzo! — odezwał się błagalny szept.
— Niema nic do opowiadania. Po jakiego djabła powyłaziliście z łóżek i kucacie na takiem zimnie?
— Niech pan na nas nie zważa! Nic nie szkodzi! — rozległy się głosy — Prosimy opowiedzieć, jak to było z Porcusem.
Wobec tego Crandall obrócił się na poduszce i zaczął mówić do niewidzialnego pokolenia.
— Pewnego dnia — jakoś przed trzema miesiącami — Duncan komenderował eskortą, konwojującą kasę — wóz pełen rupij, przeznaczonych na żołd dla żołnierzy, pięć tysięcy rupij w srebrze. Wysłano go z tą kasą do miejscowości zwanej fort Pearson, niedaleko Kalabagh’u...