o piątej godzinie, mając całe popołudnie przed sobą. To samo, na swoje nieszczęście, uczynił i King, który nigdy nie mógł się obejść od złośliwych dowcipów. Ale całe brygady Kingów nie potrafiłyby tego dnia wyprowadzić Beetle’a z równowagi.
— Aha! — zawołał, zacierając ręce — Zabawiamy się studjowaniem lekkiej literatury. Przyziemna wiedza matematyczna nie jest dla umysłów tak wzniosłych, jak nasze, nieprawdaż?
(— Sto funtów rocznie! — pomyślał Beetle, uśmiechając się, z wzrokiem, zapatrzonym w dal).
— Nasza dawna indolencja szuka schronienia na kwiecistych ścieżkach nieokreślonej fikcji. Ale zbliża się już dzień obrachunku, mój ty kochany Beetle! Ja sam ułożyłem parę małych pytaniek z gramatyki łacińskiej, pytaniek, którym nawet twoje mistrzostwo w sztuce wykręcania się nie podoła. Tak, tak, z gramatyki łacińskiej. Ja sądzę, o ile mogę się tak wyrazić — zresztą zobaczymy, jak zadania zostaną rozdane — że Ulpian ci wystarczy… Aha! Elucescebat — mówił nasz przyjaciel! Zobaczymy, zo — ba — czymy!
Beetle wciąż jeszcze nie dawał znaku życia. W myślach znajdował się na pokładzie parowca, z zapłaconemi kosztami podróży w wielki, przedziwny świat — o tysiąc mil od wyspy Lundy.
Śmiejąc się złośliwie, King porzucił go wreszcie.
Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/304
Ta strona została skorygowana.